12 maja 2015

Co to jest ten cały JOW?

JOW

JOW, czyli Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, są jabłkiem niezgody polskiej sceny politycznej. Ale czym są tak konkretniej? Skoro okazały się tak istotnym postulatem, dobrze wiedzieć, o czym dyskutujemy, niezależnie od tego jakie są nasze sympatie wyborcze. Druga tura tuż za progiem, zastanówcie się, czy to dla Was ważne i do jakiego stopnia.

JOW to sposób ordynacji wyborczej. Ordynacja to z kolei, mówiąc prosto, zbiór praw, który wpływa na to, jak wybory są przeprowadzane, a w szczególności, w jaki sposób wyłaniani są ich zwycięzcy i zwyciężczynie. Czemu dotyczy Cię rodzaj ordynacji wyborczej? Jeśli chodzisz do głosowania, chcesz, żeby Twój głos miał znaczenie, żeby przekładał się jakoś na istniejącą rzeczywistość. Źle dobrana ordynacja wyborcza sprawia, że de facto możesz głosować na kogoś innego, niż osoba, na którą stawiasz krzyżyk. To nie manipulacja wynikami, to zasady, na które się umówiliśmy, żeby demokracja działała sprawnie.

CGP Grey zrobił świetny filmik o problemach z demokracją Królowej Lwicy (można włączyć polskie napisy!):

To jest ordynacja, która brzmi super: PGP, Pojedynczy Głos Przechodni (Single Transferable Vote, STV). Nie mamy tego w Polsce. Nie mamy też JOWów (Single Member District, SMD). Czy to byłby krok w pożądanym kierunku?

Poniekąd. JOWy z założenia muszą być jak najmniejsze, równe liczbie miejsc do obsadzenia (ostatni projekt obywatelski zakładał 460 takich okręgów, czy pamiętacie z WOSu, co ma tyle miejsc?), a zasada w tych okręgach obowiązująca prosta – ten, kto dostanie najwięcej głosów, przechodzi.

W tej chwili głosujemy na listy partyjne (w odróżnieniu od na przykładów Amerykanów [dygresja: House of Cards ;D] czy Francuzów), wchodzą czołowe nazwiska z każdej listy, ustalane przez daną partię, a w zasadzie jej kierownictwo. Niejeden polityk zrobi wiele by być PiSowską czy POwską „jedynką” w danym regionie. Teoretycznie prowadzi to do niezdrowych kontaktów między kandydatami a ich zwierzchnikami. Prowadzi to też do tego, że popularni wśród wyborców kandydaci z dołu listy „oddają walkowerem” głosy swoim wyżej obsadzonym koleżankom i kolegom.

Krzyczenie z katedry, że JOWy to naprawią, obiektywnie rzecz biorąc, to tylko pół prawdy. Mniejsze okręgi wyborcze zezwalają, przynajmniej w teorii, na lepszy kontakt między kandydującymi, a wybierającymi – nie musi on_a, jeśli nie chce, jeździć po całym regionie, ani na ogólnopolskie konwenty – może zajrzeć do każdej szkoły, biblioteki czy innego ośrodka publicznego, w którym zorganizuje się spotkanie przedwyborcze. Lepsze poznanie kandydatów, zakłada jednak, że nas to interesuje, że chcemy od nich czegoś więcej niż wspólnej fotki na instagrama czy wystawienia swoich dzieci z transparentami. Byłoby super, gdybyśmy mieli taką mentalność, ale czy mamy?

Jest też sprawiedliwiej niż teraz, ale nie sprawiedliwie. Z każdej listy, w jednej turze (och, oszczędności dla budżetu państwa! To też super argument!) wybieramy jedną osobę. Fajnie? Tak, dla największego populisty. Jeśli ktoś proponuje Wam JOW, ale nie PGP, potraficie już chyba zrozumieć, gdzie leży problem – Wasz głos znaczy więcej niż w obecnej ordynacji wyborczej, ale to wciąż za mało. Jeśli tylko w sytuacji pierwszej jakaś grupa ma 34% poparcia, a w sytuacji ostatniej nie transferujemy głosów – Królowa Lwica ma wciąż rząd pełen małp i goryli.

Hipotetycznie bowiem, jeśli mielibyśmy dwóch takich kandydatów, że jeden z nich otrzymałby 51% poparcia, a drugi – 49%, prawie połowa wybierających nie ma swojego reprezentanta. Sprawiedliwie? No cóż

Pomimo, że zasadę tę, szczególnie w takich uproszczeniu jak niniejszy tekst, łatwo objaśnić, łatwo też wdrożyć i zastosować, łatwiej jeszcze nią szastać i zapominać, że wielu problemów nie rozwiązuje. Czy rozwiązuje Wasz, musicie zdecydować każdy za siebie.