Nie znoszę, po prostu nienawidzę Świąt Bożego Narodzenia. Deszcz, zimno, ciemno, za dużo rodziny, za mało przyjaciół. I wszyscy mają pretensje, że nie przeżywasz specjalnie ani aspektu religijnego (bo ateizm), ani konsumpcyjnego (bo bycie idealistą). Jednym słowem, to ja jestem tym marudą przy stole. Tylko nie w tym roku.
W zeszłych latach radziłom sobie dzięki cyfryzacji – co roku kręcę filmik z życzeniami, coś na zasadzie Round-robin, uploaduję go na YouTube i rozsyłam ręcznie wszystkim znajomym. W zeszłym roku to się skończyło banem od fejsa, bo wysłać ok. 400 – a w tym roku 500… – wiadomości jednego dnia, szczególnie jeśli zawierają link, traktowane jest jak spam. Nie da się też otagować wszystkich w poście. W 2015 rozesłanie corocznego filmiku zajęło mi łącznie ponad 12 godzin.
Organizowałom też projekt bardziej zamknięty zwany „Virtualna Vieczerza Project”, który był telekonferencją z wszystkimi chętnymi i dostępnymi w danym czasie moimi byłymi i obecnymi uczniami. Oprócz składania życzeń i planów, było dzielenie się opłatkiem filmikami z sieci oraz uczeniem się sezonowego słownictwa i przydatnej gramatyki w różnych językach.
W tym roku pomysł był następujący: oderwać się od komputera, odetchnąć pełną piersią na balkonie i skoczyć przeformułować coroczny rytuał dawania prezentów.
Stało się.
W listopadzie zaplanowałom bardzo dokładnie komu dam w tym roku podarki i jakie wartości są dla mnie ważne. Zasada wyklarowała się w postaci co najmniej 50% dochodu z każdego podarku ma iść na cele charytatywne albo cele statutowe organizacji pozarządowych.
Brzmi prosto, ale w pierwszym odruchu wpadłom w panikę. W panikę uprzedzeń. Moje zdenerwowanie widać było w małych falach na powierzchni herbaty w kubku, który trzymałom trzęsącymi się dłońmi. „Popierdoliło cię” pomyślałom sobie – tylko największe organizacje mają ustabilizowane sklepy, a one nie potrzebują moich pieniędzy aż tak bardzo. Ewentualnie zostanę skazane na wieczne tułaczki po świątecznych kiermaszach gdzie wychowankowie domów dziecka lub harcerze sprzedają ujmujące, ale niepraktyczne stroiki z sypiącym się z nich brokatem. Ja tak pomyślałom, JA, która z przedstawicielami różnych mniejszości i grup nieuprzywilejowanych ma do czynienia na co dzień.
Chcę z tego miejsca odwołać tamten stan alarmowy.
W tym roku moje podarki wsparły ponad 10 różnych organizacji – dzielnie walczyły z brakiem równouprawnienia, ucieszyły kogoś w stanie skrajnego ubóstwa, zafundowały szczepionki i badania medyczne w różnych częściach świata, zapewniały wsparcie ofiarom przemocy, wsparły działania edukacyjne i ułatwiały start w dorosłość osobom z grup nieuprzywilejowanych (np. z chroniczną chorobą lub niepełnosprawnością). I absolutnie żaden z nich nie jest kiczowaty, źle wykonany, ani nie sypie się z niego brokat.
Jeśli ktoś jest moim znajomym na Facebooku prawdopodobnie widział cały wątek, w którym ja i moi przyjaciele przerzucaliśmy się linkami. Jeśli nie… no cóż. Do Wigilii muszę zachować niespodzianki przed przyszłymi obdarowanymi. Ale jeszcze zdążycie zrobić naprawdę dużo dobra przed Świętami, nie czekajcie. Macie się czym podzielić. To lepsze niż puste nakrycie przy stole, do którego i tak zazwyczaj nie zaprasza się nikogo, nawet wiedząc, że Gwiazdkę obchodzi samotnie.