Cooo? Szkoła w całości na parterze i bez progów, żeby dzieci na wózkach wszędzie mogły dostać się same? Klasy po kilka osób, żeby i dzieciak z autyzmem i z ADHD mogły uczyć się na miarę własnego tempa? Za darmo? Z poradnią psychologiczno-pedagogiczną na miejscu, żeby rodzic po szkole nie musiał naginać gdzie indziej? Oszalałeś?
Ze Sławkiem Wrembelem, prezesem Stowarzyszenia Otwarte Drzwi i niesamowicie ciepłym artystą, porozmawiałam o Otwartych Drzwiach po raz pierwszy w maju, ale dość rzec, że byłam niewiernym Tomaszem. Czekałam. Dwudziestego siódmego sierpnia 2016 wstęgę w Otwartych Drzwiach przecinał Mikołaj, 1 z nawet nie 50 przyszłych uczniów tej szkoły. W środku wszystko było tak, jak opowiadał.
– Moje podejście do dzieci jest bardzo poważne – oświadcza na początku naszego spotkania przy kawie. Patrzę na niego i nie wiem jeszcze, co ma na myśli. Jego okrągły brzuch i twarz powodują, że ludzie chcą go przytulać i uśmiechają się do niego. Czy pluszowy miś, który maluje obrazy na przykład na podstawie „Małego Księcia”, może być poważny? – Dla mnie to, co one mówią jest istotne i ważne. To wynika, jak by to powiedzieć, nie z edukacji, a z wewnętrznego podejścia.
Kiedy Sławek był jeszcze małym chłopcem, jakoś w 4-5 klasie, na lekcji plastyki, siedząc u ulubionego nauczyciela, zrozumiał, że chce być taki jak on. Tamten pedagog potrafił opowieściami zaczarować nawet najbardziej niesfornych chłopców, dziś powiedzielibyśmy – storyteller. Kiedy Sławek snuje swoje wspomnienie, ja też uśmiecham się mimowolnie, ruda, wysoka pani Alicja od matematyki też zaszczepiła we mnie, w 4-5 klasie, miłość do nauczania.
– I tak się stało. Zostałem nauczycielem i bardzo to lubię! – popija kawę – Maluję także dla dzieci i to malarstwo dla dzieci jest dla mnie takie… odkrywcze. Ponieważ muszę wrócić do tego, co się podoba dzieciom. Często pytam je: Słuchaj, podoba Ci się ten obraz? Czy nie?
Ta filozofia jest prosta: jeśli dziecku się coś szczerze podoba, to powie. A jeśli spodoba się coś młodemu człowiekowi, dorosłemu też się spodoba. Sławek jest widocznie dumny z tego, że to dzieci nadają ton i kierunek jego malarstwu. Kiedy widzi się zaczarowane dzieci przed jego obrazami, to w ogóle nie dziwi.
– Chcę i organizuję wystawy z moimi uczniami. Zgłaszamy się do restauracji, galerii… i generalnie jest tak, że wszyscy bardzo się cieszą. – nie gestykuluje zamaszyście, ale dużo. – Ale staram się nie wystawiać nigdy sam. Często są tylko 2-3 moje obrazy, a reszta jest jakiegoś mojego ucznia lub uczniów.
Razem z panią Anią Niedźwiedź pracuje też dla Szkoły Baletowej. Niesamowicie ciepło opisuje jej kreatywną energię, która sprawia czasem, że wystarczy im kwadrans ożywionej dyskusji i już wiedzą jak docelowo powinien wyglądać spektakl. Bardzo żałuje, że czas na tę fascynującą współpracę bardzo mu się przez kolejne projekty kurczy.
– Lubię tworzyć duże dzieła – dodaje w ramach wyjaśnienia. – W sensie… wielkie też…
– Monumentalne? – podpowiadam.
– Duże jak na przykład scenografie. Bo też można tam znaleźć takie działania dla dzieci: mogą pomalować jaki fragment, ja tam dołożę czy poprawię 4 kreski i to potem bierze udział w spektaklu. To jest dla wszystkich ogromnie fajne.
Ta troska o to, żeby dzieci mogły być z siebie dumne na każdym etapie przygotowań, prześwituje przez wszystko, co Sławek mówi. On to dostrzega i celebruje. Nie ma nic bardziej wzruszającego w nauczycielu. Zapytany o Otwarte Drzwi, Niepubliczną Szkołę Podstawową i Gimnazjum, dostaje iskierek w oczach. To ona pożera mu teraz najwięcej czasu.
– Przynosi mi to satysfakcję. Człowiek też dojrzewa przy tej szkole. Bo nikt, nie wiadomo jak zdolny czy utalentowany, nie może niczego zrobić sam. Do tego są potrzebni przyjaciele. Z nimi można tworzyć wspaniałe rzeczy. Szkoła powstaje już półtora roku, od września zadziała pełną parą. A powstała na bazie marzeń o szkole, w której dzieci niepełnosprawne znajdą swoje miejsce. Gdzie będą mogły w jednym miejscu uczyć się, rehabilitować i przeżywać też proces rewalidacji. Gdzie będą mogły się bawić, wypocząć, gdzie rodzice znajdą miejsc wsparcia.
Kiedy w sobotę weszłam w kolorowy tłum na otwarcie szkoły, widziałam jak słowa z maja (a wizja jeszcze sprzed z 2014), nabrały kształtu. Sale są naprawdę małe, w niektórych są miejsca siedzące dla 4 uczniów, w innych dla 6. Niektóre ławki mają odstawione krzesła, bo dzieciaki będą przy nich pracować na wózkach. Obok mnie rumienią się dwie dziewczynki z zespołem Downa, bo jakaś pani skomplementowała ich kobiece, bladoróżowe sukienki. Nieco dalej stoi chłopiec, który trochę nerwowo mnie palce, ale z zachwytem ogląda ściany. Na bluzeczce ma przypinkę z napisem „Mam autyzm, A TY?”. Unikam też staranowania wózkiem z rozpromienioną dziewczynką. Przednie kółka wózka migają zamontowanymi w kauczukowych oponach lampkami, kołpaki z boku mają deseń pokrytych rosą młodych listków, a z tyłu, zamocowaną niczym tablicę rejestracyjną deseczkę, całą w koronkach, z imieniem tej młodej damy. Czyli jest tak, jak chciał Sławek, wszystkie dzieciaki, niezależnie od koloru skóry, mobilności czy zdolności – czują się tu mile widziane. A za nimi korowód naprawdę zachwyconych rodziców.
– To jednak szkoła pozasystemowa przemyślana od nowa. Ludzie, którzy ją tworzyli mieli styczność zarówno z systemem jak i np. placówkami demokratycznymi czy edukacją domową (homeschooling). Oni wiedzą z czym się je to, co stare i z czym to, co nowe – chwilę wymienia różne metody, które są wdrażane w Otwartych Drzwiach, ale zastrzega – Dla każdego ucznia dobieramy je indywidualnie. Dla każdego piszemy IPET (indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny, który placówka obowiązkowo przygotowuje dla ucznia z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego – dop. AG) i dla każdego ucznia wybieramy też metody.
W klasach kryterium rozwoju jest jedynym panującym. To nie wiek czy pełnosprawność predestynują do bycia w danej grupie, ale to, jak wysoko można postawić poprzeczkę bez nadmiernego obciążania dziecka. A grono pedagogiczne chce ją każdemu stawiać wysoko. Chodzi o to, żeby dziecko się rozwijało w poczuciu bezpieczeństwa. Sławka denerwują „getta” dzieci niepełnosprawnych, które na siłę wtłaczane są między dzieci pełnosprawne w publicznych szkołach i nikt nie ma czasu bezpośrednio o nie zadbać. Albo, co gorsza, są odgrodzone od reszty. Potrzeby edukacyjne są naprawdę różne (podpisuję się pod tym obiema rękami) – czasami dziecko ma specyficzne trudności w uczeniu się, czasem sprawia kłopoty wychowawcze, czasem wymaga terapii lub wspomagania itd. I ja, i Sławek zgadzamy się, że idealnie byłoby gdyby szkoły mogły zapewnić odpowiednią infrastrukturę dla każdego dziecka, ale jeśli to niemożliwe – na przykład jest to mała, wiejska szkoła – trzeba zrobić wszystko by zatrudnić dodatkową kadrę do pomocy takim dzieciom, korzystając z wolontariatu lub jeszcze lepiej, odpowiednich programów dofinansowań, np. z PFRON-u.
– Dla każdego ucznia trzeba znaleźć jak najlepsze rozwiązania – Sławek wspomina jak ochotniczo pomagał schorowanym sąsiadom albo kiedy wyjechał do Rumunii. – Pomagałem tam Siostrom Miłosierdzia, tym od Matki Teresy z Kalkuty. Mieszkałem tam po prostu z dziećmi, które były niepełnosprawne, czasem bardzo głęboko. Matka Teresa dosłownie wyrwała je z systemu… tu trzeba zaznaczyć chyba, że w Rumunii, za czasów Ceaușescu, wystarczyło mieć zeza… i taki człowiek był już wyrzucany poza nawias, bo oni byli narodem „doskonałym”. Takie dzieci były zabierane rodzicom, „znikały”, były transportowane do ośrodków, trzymane w okropnych warunkach. Leżały na takich… matach foliowych – po twarzy Sławka przemyka cień nieomal fizycznego bólu. – Czekano aż to dziecko po prostu umrze. Jeśli przeżyło to po prostu „jakoś dawało sobie radę”. To jest nie do opisania. Matka Teresa zabrała stamtąd może z 30 chłopaków i jak ja byłem w Rumunii, w Bukareszcie, to oni mieli po 18-19 lat. No i te siostry potrzebowały pomocy żeby z nimi pracować. Ze mną był jeszcze taki Brytyjczyk, Frank, pomagaliśmy tam razem. I wtedy pomyślałem sobie, że to chciałbym w życiu robić, jeśli to tylko będzie możliwe. Przywiozłem to stamtąd. Z tego… jak o 4 rano te dzieci witały wschodzące słońce Jest świt, musisz wstać i zobaczyć, co tam się dzieje, bo w całej sali słychać śpiew.
„Jeden poziom, na którym pracujesz z wszystkimi – to poziom emocjonalny.” podczas rozmowy pouczy mnie Sławek. Im dłużej rozmawiamy, tym mniej gestykuluje. Wokół nas jeżdżą samochody, a po drugiej stronie ulicy szumi park – liście, mały strumień, jacyś ludzie. On się do tego dostraja, jak radio z pokrętłem i wciąż nie przechodzi mi ta potrzeba, żeby go przytulić.
– Dzieci doskonale wyczuwają każdą zmian nastroju, każdą zmianę głosu. Wydaje się czasem, że one nie rozumieją, co do nich mówimy. Bzdura! One mogą nie rozumieć zdania, ale wiedzą, że to jest złe zdanie. Czy potrafią wyjaśnić każde słowo? Nie. Ale one to czują. W naszej szkole pracować muszą ludzie z ogromną empatią, a zmiany nauczycieli są bardzo niepożądane. Musimy dbać o naszych nauczycieli, bo kiedy oni poczują tę pracę, to muszą z nami zostać.
Klasy w Otwartych Drzwiach liczą nie więcej niż szóstkę dzieciaków. Wychowawcy o dzieciach w swojej grupie muszą wiedzieć wszystko. Wynik nie do osiągnięcia w szkole systemowej. Mało tego, placówka ma doskonale zaplanowany system finansowania. Dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności w ogóle nie płacą czesnego (chociaż wielu rodziców, których na to stać, dobrowolnie dotuje Stowarzyszenie). Można też scedować na tę placówkę obowiązek egzaminacyjny i kształcić dziecko w systemie edukacji domowej (homeschooling właśnie świętuje w polskich warunkach swoje 25-lecie). Szkoła finansuje się z dobroci serca. Będą szukać grantów i wsparcia z PFRON-u. Wyposażenie do szkoły można po prostu przynieść lub nabyć w ramach akcji „Kup stół lub krzesło” – strony internetowej, która wygląda jak sklep online, w którym dokładnie wiemy, na co pójdą nasze pieniądze. Pula mebli i pomocy naukowych zmniejsza się z każdym kolejnym zakupem, informując darczyńców ile jeszcze potrzeba tablic, krzeseł czy kolorowych hamaków do rehabilitacji. Rozbieżność cenowa – od 3 do paru tysięcy złotych. Twoja złotówka zmienia realnie życie tych uczniów.
– Jest jeszcze Sala Doświadczania Świata, gdzie dzieci, po pierwsze, mogą w atmosferze wyciszenia spędzać czas. Po drugie, mogą się stymulować za pomocą różnego rodzaju metod. Mogą doświadczać doznań muzycznych, świetlnych czy działających na zmysł dotyku, węchu, słuchu i wzroku. Marzymy o łóżku wodnym. O basenie z podświetlanymi kulkami. Żeby ten czas można tam było spędzić jak najciekawiej. Chociaż w tym miejscu obowiązkowa jest cisza. To sala radości i spokoju.
– A jak moi czytelnicy, aktywna przecież banda, mogą pomóc? Tylko finansowo?
– Oczywiście, że nie tylko! Mogą nas promować, to jedna sprawa. Mogą zostać u nas wolontariuszami albo przeprowadzić jakiś swój projekt, uwielbiamy pozytywnych ludzi! Można też do nas wpaść na Twórcze Działania (wspólne działania okołoplastyczne i nie tylko, otwarte dla wszystkich, odbywające się zazwyczaj w soboty – dop. AG) lub podczas naszej popołudniowej pracy. Między 15 a 21, codziennie, planujemy różnego rodzaju zajęcia, także dla dzieci czy dorosłych z zewnątrz. Mamy duży wachlarz możliwości i 12 sal do dyspozycji w tym właśnie celu. Mamy też 60m2 sali konferencyjnej, jakby ktoś potrzebował. W soboty czy niedzielę można robić panele dyskusyjne, konferencje, DKFy, wykłady, warszaty… Także zapraszaj, zapraszaj, bo ja już zapraszam!
Jeśli potrzebujecie namiarów, to Sławek odbiera telefony nawet do 24, pod numerem 505 222 692. Można też napisać maila na adres spgotwartedrzwi@gmail.com. A jeśli ktoś chce prowadzić terapię zajęciową lub być wolontariuszem, to Sławek pokieruje zawsze do odpowiedniej osoby.
Na odchodne pytam go jeszcze, z grubej rury, co jest najważniejsze w życiu. Zadumał się.
– …aby pogodzić siebie z tym, co się robi – odpowiada w końcu. – Żeby nasza dusza, predyspozycje, współgrały z tym, czym się zajmujemy. Trzeba mieć otwarte oczy i poznawać siebie. Trochę trzeba być szalonym też. I nie dopinać wszystkiego na ostatni guzik.
To prawda, w końcu na pożegnanie dostaję od Sławka przytulasa. Pod samym kołnierzykiem nie jest zapięty. 🙂
Sławek Wrembel
Rocznik ’71, obecne mieszka i działa w Poznaniu. Człowiek-orkiestra. Chociaż bardziej niż gra, to maluje (po kądzieli) i uczy.
Rocznik ’71, obecne mieszka i działa w Poznaniu. Człowiek-orkiestra. Chociaż bardziej niż gra, to maluje (po kądzieli) i uczy.