– A więc byłaś kiedyś mężczyzną… – zaczyna dziewczyna.
– Ojej, chciałabym! Ale pomyliłaś tytuły! – wybucham śmiechem – Idziemy po „Osobę Transpłciową” czy mogę w czymś pomóc?
Projekt Human Library zaczął się 16 lat temu w Danii, gdzie grupa „Stop Volden” (pl. Stop Przemocy) umożliwiła wypożyczanie ludzi zamiast książek po raz pierwszy. W tej chwili Żywe Książki można wypożyczyć już w ponad 70 krajach na całym świecie, jeśli tylko ułożycie sobie kalendarz podporządkowany dniom otwarcia Żywych Bibliotek w poszczególnych miejscach!
– Czy mogę nagrywać?
– Pewnie, gdzie chcesz położyć dyktafon?
Wypożyczenie Żywej Książki to w istocie rozmowa, która odbywa się na określonych warunkach. Wybierasz interesujący tytuł – możesz przeczytać wcześniej slogan i prolog, które Książki pisały same o sobie – a wolontariusze przyprowadzają do Ciebie osobę, która zgodziła się pod danym tytułem wystąpić. Tytuły najczęściej nawiązują do stereotypizowanych grup społecznych, np. ze względu na profesję (Komornik, Bezrobotna, Żołnierz), wyznanie (Muzułmanin, Buddysta, Ksiądz Katolicki, Pastafarianin), pochodzenie lub etniczność (Romka, Syryjczyk, Chinka), sytuację psychoseksualną (Gej, Queer, Osoba Transpłciowa, Poliamorysta), pogląd (Osoba Pro-Choice, Osoba Pro-Life, Weganin) albo problem czy chorobę, z którą Żywa Książka zmagała się bądź zmaga (Osoba Autystyczna, Schizofrenik, Niepełnosprawny, Hazardzista, Narkoman, Dorosłe Dziecko Alkoholików). Księgozbiory rzecz jasna, różnią się w zależności od Biblioteki, to nie objazdowy cyrk! Dostajesz mniej-więcej 30 minut intymnej, szczerej rozmowy. Czasem Żywa Książka wzrusza, czasem szokuje, czasem bawi, nawet wkurza. Ale najczęściej po prostu zmienia Twoje życie na zawsze.
– Czy… czy ja… Czy ja jestem lesbijką?
– Przepraszam? Słucham?
– No wiesz, jeśli nigdy nie miałam faceta. Miała tylko doświadczenia z dziewczynami. I teraz nie wiem,
czy… no wiesz. Czy ja..?
– Dziewczyno, nie wiem! Wiesz, kto wie najlepiej, co Cię kręci? Ty! Ty jesteś człowiekiem, który może jasno określić swoje granice, ale możesz też nie chcieć się określać. To też jest OK! Możesz wiedzieć od urodzenia, a może to być długi proces, w którym będziesz odkrywać siebie. Ale ja nie mogę Ci udzielić profesjonalnej pomocy w tym zakresie, ja tylko mogę Cię skierować do odpowiednich organizacji czy lekarzy, jeśli chcesz takiej pomocy, bo sama się nie czujesz na siłach… i zawsze możesz też mnie wypożyczyć na rozmowę także po Żywej Bibliotece, zawsze.
Kiedy po raz pierwszy trafiłam do wolontariuszy Żywej Biblioteki w Poznaniu miałam mętlik w głowie. Bardzo chciałam pomóc, byłam gotowa występować nieanonimowo, ale pytanie brzmiało: pod jakim tytułem? Pierwotnie miałam otrzymać przewrotny tytuł „Feminista” (był poszukiwany), ale spytałam się jakie w istocie historie są wypożyczane podczas akcji. Miałam opowiedzieć o mojej cukrzycy? O byciu biseksualnym? O ateizmie? O feminizmie? O pracy z młodzieżą? O blogowaniu? O poezji? O byciu poliglotą? O byciu genderqueer? O…? Byłam gotowa wymieniać proponowane tytuły choćby i 10 minut ciurkiem.
Zdecydowaliśmy się na termin-parasol: na mojej okładce miały być wygrawerowane litery „Queer„.
– Ale kiedy jesteś sama, to jaka jest różnica między byciem kobietą lub mężczyzną? Genderowo?
– To ciekawe pytanie… nie wiem, to najczęstsza odpowiedź jaką mam dla moich czytelników. Bo… nie wiem, być może rację mają niektórzy badacz gender studies i queer studies: płeć to tylko performatyka. Jeśli byłabym zawieszona w kosmosie, nie byłabym ani kobietą, ani mężczyzną, ani nawet genderqueer. Byłabym przedstawicielem gatunku ludzkiego. Być może to wszystko powstaje dopiero w odniesieniu do innej osoby lub ludzi, w opozycji do ludzi lub osoby… nie wiem. Musisz mi dać przykłady sytuacji, żebym mogła się zastanowić czy istnieje jakaś różnica. W próżni, bez kontekstu, płeć, a w szczególności gender, to dla mnie puste pojęcie.
Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam do czynienia z bardziej uwrażliwionymi wolontariuszami, to mnie wręcz speszyło. Nie tylko byli mili i uczynni, ale mówili inkluzywnym językiem, dbali o nasze bezpieczeństwo i komfort, a także mieli bardzo przemyślane menu przekąsek, więc nikt, niezależnie czy towarzyszyła mu celiakia, cukrzyca, alergia czy weganizm – nie był głodny. Mieliśmy w pokoju księgozbioru nawet wybór różnych mlek do kawy (hm, mlek brzmi bardzo dziwnie po polsku…)!
– Jezu, jak ja się bałam!
– Bałaś się?
– Tak, 20 minut kręciłyśmy się z koleżanką pod drzwiami biblioteki nie mogąc się zdecydować na wejście! Bałyśmy się strasznie, że te rozmowy będą niezręczne i kogoś obrazimy!
– Haha, pocieszę Was! Ja miałam dramat życia zanim przyszłam być wypożyczana i obdzwoniłam znajomych queerów z pytaniem… tylko się nie śmiejcie!… „W co ja mam się ubrać?!”
To prawda. Nie bałam się pytań, wyśmiania, łez, a nawet słownej czy fizycznej agresji. Najpierw bałam się, że nie jestem w stanie reprezentować godnie najbardziej w moim odczuciu różnorodnej grupy pod słońcem – queer to przecież każdy, kto jakoś odstaje od heteronormy. Ale normalnym można być w danym wymiarze na jeden, standardowy sposób. A wykraczać poza normę można na milion sposobów! A ja jestem sama! Jednostkowa! Jednak im bliżej eventu, tym sama siebie utwierdzałam w przekonaniu, że jestem w stanie bardzo prędko uświadomić argumentami jak rozległy to termin. W dzień eventu dopadł mnie zupełnie inny, irracjonalny lęk. Czułam panikę w obliczu wyboru odzieży. Gdyby ktoś widywał mnie przez wiele dni, w różnych sytuacjach, rozumiałby, że queer to spektrum, że to codziennie inne wybory i inna ekspresja czasami. Jak mam tu pokazać jednym strojem, przez pół godziny? Zwykły t-shirt i jeansy niemal krzyczą „Ej, słuchajcie, jesteśmy wszędzie, jesteśmy tacy sami!” (a przecież… no, nie jesteśmy). Pójście w krzyczącym drag to jak potwierdzenie najgorszego stereotypu jaki ma przeciętny Polak: „Jezu! Oni faktycznie latają z piórkiem w tyłku i krzywdzą nasze dzieci!”. Założenie np. męskiego garnituru w połączeniu z wyraźnym, kobiecym makijażem wyglądałoby po prostu groteskowo. Masakra! Podziękowania dla Pawła, który mnie uspokoił i pomógł wybrać ciuchy sercem, nie głową!
– …dużo nad tym myślałem i jeszcze więcej będę myślał. Ale, chwila, powiedz mi, Ty cały czas w naszej rozmowie używasz żeńskich końcówek czasowników!
– No tak. Bycie queer nie oznacza, że odrzucam moją biologiczną płeć, że odczuwam dysforię w związku z posiadaniem np. piersi i macicy. One są okey! I skoro Ty postrzegasz mnie jako kobietę, to wygodniej nam obojgu korzystać z żeńskich form w odniesieniu do mnie. Ale wśród znajomych czy w tęczowym środowisku, używam po polsku wszystkich dostępnych końcówek – zrobiłam, zrobiłem, zrobiłom, zrobiliśmy – zawsze wtedy kiedy nikt mnie nie ocenia, jest przyzwyczajony, albo wręcz przeciwnie: kiedy bardzo mi zależy na tym, żeby ktoś czuł się niekomfortowo zwracając się do mnie.
To były szalone dwa dni. Rozmawiałam z dziennikarką, z dziewczyną z mniejszej miejscowości, ze studentem przeprowadzającym razem ze swoją wykładowczynią badania, z córką i matką, z amatorem reggae i wieloma innymi… poznałam też czarujące Żywe Książki, więc kiedy wznosiliśmy toast szampanem w sobotę wieczorem, polało się też trochę łez wzruszenia.
I obawiam się, że nauczyłam się o sobie równie wiele, co moi Czytelnicy…
– Czy Ty… lubisz być inna? Być spoza? Czy to przyjemne uczucie?
– …nigdy się nad tym nie zastanawiałom… ale nie. Samotność to nigdy nie jest przyjemne uczucie w dłuższej perspektywie. Cieszę się, że tu jestem. Że Ty tu jesteś i o to pytasz. Dziękuję.