8 grudnia 2015

Więc alkoholik to też człowiek?

Dzień był kiepski. Wczesnym wieczorem zasuwam do pracy, gdy na rozległym przystanku Szymanowskiego w Poznaniu słyszę niewyraźne, ale jękliwe „Pomocy! Proszę mi pomóc!”.

Mechanizm jest zawsze ten sam, wszyscy udają, że nie słyszą i przyśpieszają kroku. Tylko ja robię krok w tył i dostrzegam kobietę w nieładzie pod schodami przy przejściu. Wokół niej walają się jej (?) rzeczy: krem Nivea, pomięty bilet, chusteczki, portfel, jakaś gazeta, cukierki… jest, butelka wódki. Pusta.

 

8c9k7q8rtjpbtwmh96r9fxqk4zjps5h3

– Co się stało?
– Tak nie powinno być, proszę mi pomóc.
– Coś panią boli? Ma pani cukrzycę? Może pani wstać? Zadzwonić po karetkę? Policję?
– Dziękuję, że się pani zatrzymała – patrzy na mnie ofiarnie. Nieporadnie rękami zagarnia rzeczy do siebie, ale i tak rozsypują się z drugiej strony. – Ma pani telefon?
– Zadzwonić po karetkę? Potrzebuje pani pomocy?
Zaraz obok zatrzymuje się druga kobieta, zatroskana, w końcu.
– Nie, niech pani zadzwoni do mojego męża – kiedy mówi mam już komórkę w ręku. – Tylko on będzie myślał, że ja znowu piłam. Proszę mu powiedzieć, że… żeby poczekał na mnie w Tesco.
– Pani nie wstanie sama – zapewniam ją z bólem na twarzy. Czy ja to pierwszy raz widzę? Szybki flashback na parę osób, nie, nie pierwszy raz.
– Może po karetkę?.. – oponuje jednak ta druga kobieta.
– Po męża.
– Zna pani numer? – dopytuje tamta.
Zadziwiająco przytomnie dyktuje mi numer. Nie mówię mu nic o czekaniu w Tesco. Proszę, żeby przyszedł, opisuję, gdzie jesteśmy.
– Poczekam z panią, dobrze? – mówię do niej.
– Ja też. – dodaje ta druga.
– On pomyśli, że piłam… – mówi z grymasem.
– A piła pani? – pytam rzeczowo.
Cisza. Pani mnie paczkę chusteczek.
– No piła… – cicho zza moich pleców słyszę tę drugą kobietę. Uciszam ją gestem dłoni czy głowy. Patrzę wyczekująco na tamtą, siedzącą na murku. Co z jednej strony pozbiera rzeczy, wypadają jej z drugiej. Ale ma zbyt dużo godności, żeby poprosić o pomoc jeszcze w tym.
– On mi nie może mówić, co ja mam robić. Może on mnie. Może kocha – składa zdania zapowietrzając się. – To są moje pieniądze. On nie może. Jak będę chciała… to i sto litrów wódki sobie kupię. Kupię. Sama. – zacina się wyraźnie.
Trzymam ją chwilę w tym zacietrzewieniu.
– A może lepiej nie? Może są lepsze rzeczy? – pytam cicho.
– Kupię. Jak chciała będę.
– A może to dobry moment, żeby jednak coś innego? Teraz, przy Świętach? – unoszę brwi i delikatnie dotykam jej ramienia. Wiedziałam. Zaczyna ryczeć. Prosi o pomoc. Dokładnie się przypatruję, teraz już z bliska, czy nie ma śladów pobicia. Ręką w kieszeni wybieram numer alarmowy i jestem gotowa skonfrontować się z każdym, kto przyjdzie, dzieli mnie od tego tylko ta zielona słuchawka.

Mąż wyłania się z podziemnego przejścia. Nie jest najmłodszy, ani elegancki, ale widzę, że dźwiga krzyż. Językiem mówi prostym, ze wstydem pomaga żonie zebrać jej rzeczy. Klnie tylko zwyczajowo, nie jest agresywny, jest zrezygnowany. Tylko raz, w potoku słów i pytań, gniewniej rzuci:
– Tu chodzą szkieły, zgarnęłyby Cię. A ja jak ten głupek tam siedzę godzinę i czekam na Ciebie. Co Ty odpierdalasz, chodzi się tam, gdzie jest światło, a nie tu gdzieś pod schodami…
– Czy mogę jakoś pomóc? Zadzwonić po karetkę?
Mówi, że sobie poradzi. Widzę, że to nie pierwszy raz i on z tym żyje. Widzę, że jest zły, ale przede wszystkim smutny. Ona raz po raz przeprasza za jakieś zgubione po drodze pieniądze. Zgubione na alkohol, tak. Mówi, że potrzebuje pomocy. Ta druga kobieta niepewnie kiwa się na piętach.
– Poradzą sobie państwo?
– Tak – prawie jednocześnie odpowiadam ja i tamten brodaty mężczyzna.
Kobieta na zmianę utrzymuje, że jest trzeżwa, i że wie, że teraz potrzebuje pomocy, ona już rozumie dziś.

Nim odejdę, cichcem wsunę jej w kurtkę świstek z numerem, pod którym może szukać pomocy jako alkoholiczka. Wiem, że zgubi. Albo nie zadzwoni. To nie ten etap. Ale pomogliśmy się jej pozbierać. Jeśli za każdym razem spotka się z taką życzliwością, jest szansa, że któreś wołanie o pomoc, na kacu, zmieni się w działanie. I spróbuje.

Ona spróbuje.