To prawda, jestem jednym z Tych Ludzi, Którzy Głośno Krzyczą, Że Nie Posiadają Telewizora. Ale moi rodzice mają telewizor. I czasem zostajemy sami: ekran, ja i… moja socjopatia. Perfekcyjny trójkąt.
Ta refleksja zaczęła się, kiedy jadłam z M obiad w salonie moich rodziców. A w tle: „Trudne sprawy”. Istnieje pewna konsternacja ludzi, którzy mnie znają i widzą, jak oglądam seriale paradokumentalne. Od „Szkoły” po „Dlaczego ja?” – no bo przecież… mój racjonalizm? Ateizm? Postawa krytycznoanalityczna? I taka szmira?..
Ale te seriale są doskonałym produktem dla socjopatów. W trzech krótkich punktach wyjaśnię – dlaczego.
1. Ilość nie gra roli.
Socjopaci się nie przywiązują. Do tych seriali nie trzeba się przywiązywać. Nie tylko w każdym epizodzie pojawiają się inne postacie i fabuły, ale i włączenie TV w samym środku odcinka nie przekreśla jego zrozumienia. A to dlatego, że przed i po każdej przerwie reklamowej rekapituluje się dla widza, co się stało i co się stanie – w sam raz na krótkie okresy skupienia współczesnych ludzi. Można więc obejrzeć pół odcinka w tym tygodniu i 3 odcinki w kolejnym, a wciąż nie ma się wrażenia, że coś się przegapia.
2. Jakość nie gra roli.
Socjopaci czasem nie czują ironii i sarkazmu (bardzo długo się tego uczyłam). Aktorstwo w paradokumentach jest tak złe, że rozumiemy, że to nie jest film dokumentalny, że ta historia jest naciągana, że służy edukacji znudzonych telewidzów. To spora ulga. Kompletnie nie angażuje to naszego intelektu i pozwala zająć się na boku czymś innym, stwarza doskonały szum tła. Niektórzy słuchają muzyki lub pracują w kawiarni na swoim Makbuczku. Ja mam salon rodziców i masę paradokumentów do porannej herbaty + odpisywania na maile.
3. Tłumaczą rzeczywistość emocjonalną.
To najważniejszy punkt. Wstawki, gdzie bohaterowie prosto do kamery opisują swoje motywacje i emocje są terapią. Mogę śledzić głupawe, irracjonalne i zbyt gwałtowne reakcję bohaterów, po czym dowiadywać się, co za nimi stoi. W normalnym życiu nikt nie ma czasu zatrzymać się i powiedzieć mi, co ma w głowie, kiedy robi coś, z mojego punktu widzenia, wręcz kretyńskiego. Pomaga mi to zyskać dystans, zrozumieć, że czynności, których sensu nie rozumiem, mają jakieś, mniej lub bardziej akceptowalne z zewnątrz, motywacje. Wynikają z czegoś. To niby taka oczywistość, ale pojąć to w pełni, pozwala odciąć się od negatywnej energii części ludzi, i zadawać mądre, współczujące pytania reszcie. A współczucie i empatia, za którą ludzie mnie ponoć cenią, nie jest moją najmocniejszą stroną.