Co piąta osoba w Polsce spędza online ponad 6 godzin, a podobno 30% nie przeczytało w zeszłym roku ani jednego tekstu – nawet artykułu w sieci! Suche liczby, tym razem nieistotne. W piątek (23 I 2015) socjopatia ściska mnie za gardło i wysyłam z pociągu relacji Poznań-Gdańsk rozpaczliwy SMS do kolegi „Tak bardzo tu nie pasuję. They are so young and marketing, I’m so old and with a purpose.”
Sobota. Kiedy mój brat wyławia mnie w tłumie na oficjalnym otwarciu, wyznaje mi potem, że serce mu trochę nerwowo obijało się o żebra. Bał się, że w tym zalewie obcych ludzi, dostanę ataku duszności, zemdleję, zwymiotuję. Logo #SeeBloggers na wielkim wyświetlaczu nad sceną lekko mi się zamazuje. Właściwie nie jestem zdenerwowana, jest dobrze, właściwie to… gardzę. Myśli mam atawistyczne: wokół mnie stoi jakieś 300 osób, anonimowy, szary tłum. Kolesie, którzy będą mówili mi, że mogę zrobić zasięgi po 1000 osób lajkujących w miesiąc, nie kupując fanów, wystarczy „trzymać poziom”. Laski, które zaraz skomentują to, że moja szminka jest nie w tym odcieniu co marynarka, młodzi rodzice z blogów parentingowych, którzy zaraz pouczą mnie, że źle trzymam dziecko i szafiarki, za którymi biegają jacyś ludzie z lustrzankami, bo one muszą napisać, że przyjechały do Gdyni w płaszczu Burberry (czy jak im tam). Dostanę jakieś badgesy, ktoś wepchnie mi od niechcenia wizytówkę, pojadę do domu. To jest jedyne, co mam wtedy w głowie. Jedyne, co mnie cieszy? Trzy dni jestem w tym samym mieście co Lancaster, Kiwdziu i Avdotia.
Ale po 5 minutach coś we mnie pęka. Obok mnie siedzi Bartek – poznaliśmy się w totalnie obciachowy sposób, online, lat mając ledwie naście. Długie noce spędzone na gadu-gadu. Teraz po mojej prawej mam przystojnego mężczyznę z wystylizowanym nienagannie zarostem i czymś do powiedzenia. Widzę go na żywo pierwszy raz od… 15 lat? Poprawka, ja go nie tylko widzę, ja go DOSTRZEGAM.
Jeszcze jedno krzesło w prawo siedzi Wojtek – człowiek, który pomaga blogerom ogarnąć zagadnienia prawne, od umów i prawa autorskiego po zgłaszanie do prokuratury psychotrolli. Z przodu Mateusz i Pamela z Fit Lovers. Świat się wyostrza, powoli. Zbyt wolno, ale jednak, dociera do mnie, że każda z tych osób ma imię. Przyjechała tu ze swoją historią. Może się boi. Może jest podniecona. Ma plany, ma najlepiej klikalny artykuł, ma rodziców, ma TWARZ.
Pierwotny tytuł tego tekstu brzmiał „Po chuj blogerzy się spotykają?” – zadał mi to pytanie znajomy spoza blogosfery. Ja już wiem, żeby się zauważyć.
Kiedy wyciągam dłoń z pierwszą wizytówką, świat jest w HD. Bardzo uważnie patrzę w oczy mężczyzny w kolorowym blezerze. Jakby nagle dotarło do mnie, że za każdym artykułem w sieci istnieje jakieś człowieczeństwo. Że nie tylko ja, Karol i garstka moich znajomych siedzimy po nocach i dopieszczamy leady. Że ten obcy mi do wczoraj użytkownik twittera, który kiedyś podlinkował mój artykuł… on też może gdzieś tu być i ma swój tekst, który jest dla niego zajebiście ważny.
Następne 2 dni ma swoje lepsze i gorsze momenty. Ma delikatne dłonie pani stylistki jedzenia z Lidla, która pokazuje mi jak sałatę malować oliwą, żeby na zdjęciu ładnie błyszczała. Ma moje spękane dłonie, kiedy w drodze powrotnej do Poznania po prostu krwawią, gdy wyginam palce – skóra jest jak zasuszony kartonik. Ma cudowny flow Artura Jabłońskiego ze sceny i zapach jego łososiowej marynarki, którą gniotę, tuląc go jak małą pandę. Ma zdarte gardło od przekrzykiwania DJa na imprezie integracyjnej, na której zjawiam się w lekkim drag. Ma miękkie ramiona Krzysztofa, który znalazłby mnie w nawet najbardziej odosobnionym kąciku eventu. Ma bezczelny, piękny uśmieszek Moniki Czaplickiej. Ma nudne wykłady, i zabawne wykłady, i pouczające warsztaty, i wtórne panele, i ciekawe prezentacje. Ma smak dobrych hamburgerów, bubble tea z liczi i tapioką oraz chrupiących kanapek z pieca. Ma zapach sopockiego łóżka, mydełka jabłuszkowego, dobrej whisky, ale też wody kolońskiej (perfum?) Kardysia. Ma fakturę wizytówek, ręcznie robionych kolczyków i broszek, aksamitnych włosów Avdotii i ubrań Filipa i Pablo spotkanych na stoisku rebel.pl. Pod butami chrzęści lodem na molo w Sopocie, kłuje bólem w palec po zbyt śpiesznie zakładanym identyfikatorze, trzęsie brzuchem od opowiadanych dowcipów. Śmieje się pełną gębą z instagrama i bzyczy wulgaryzmami przy gubieniu zasięgu sieci. Wzrusza dobrą kompozycją w eleganckiej czerni i bieli od Buckiego. Psuje mi opinię rudej zołzy. Cierpliwie się przysłuchuje, jak Kłosiński zza łagodnych oprawek okularów.
Poznaj kiedyś kogoś, kto generuje czytane przez Ciebie treści. To dziwny, pokręcony człowiek, którego boli hejt, cieszy Twoje dobre słowo i możecie się od siebie nawzajem mnóstwo nauczyć.
Gdyby Viola ze sceny na koniec krzyknęła:
– Did you See Bloggers?
Wstałabym i najgłośniej jak umiem krzyknęła.
– I SEE AWESOME PEOPLE.
Te brzydkie foty są moje. Te ładne robił Krzysztof Kotkowicz. Dzięki za pozwolenie na ich wykorzystanie, Lan! :*